Angielski springer spaniel…okiem nowego opiekuna…czyli o szkoleniu małego springera słów kilka.

Dzieląc od lat swe życie z angielskimi springer spanielami, szkoląc je i pracując z nimi w różnoraki sposób niewątpliwie zaslużyliśmy na miano zwariowanych pasjonatów (by nie rzec – maniaków). Postanowiliśmy zatem tym razem dodać charakterystyce rasy tchnienie świeżosći 🙂
Poprosiliśmy świeżoupieczoną Opiekunkę jednego z Tamaamkowych szczeniąt o ujęcie jej subiektywnych wrażeń w formie krótkiej relacji. Mamy nadzieję, że ułatwi ona osobom zainteresowanym ujrzenie angielskiego springer spaniela oczami nowego właściciela, rozpoczynającego dopiero swą springerową przygodę.

Opracowanie pióra Joanny Otkowicz, ze szczególną pomocą ELITE INCANTATION Tamaam „Tibi”.

Dzięki mojemu golden retrieverowi zostałam fanką spacerów o różnych porach dnia (i nocy), miłośniczką szkoleń i zdawanych w pocie czoła egzaminów, entuzjastką wyjazdów w gronie szalonych czworonogów i ich równie zwariowanych właścicieli, więc decyzja o kolejnym psie została podjęta dość szybko.

Dłużej zastanawiałam się nad wyborem odpowiedniej dla mnie rasy. Przyjęte przeze mnie kryteria były następujące:

* nowy pies miał być mniejszy od goldena
* gubić mniej sierści niż golden
* mieć poziom inteligencji zbliżony do goldena
* lubić kontakt z ludźmi – nie tylko z najbliższą rodziną właściciela (ponieważ interesuję się dogoterapią, ten warunek miał dla mnie największe znaczenie).

Po odbyciu licznych konsultacji ze znajomymi psiarzami, szkoleniowcami, psimi behawiorystami (a nawet z lekarzem weterynarii) udało mi się znaleźć rasę, która spełniała moje warunki – angielskiego springer spaniela. Dzięki serii wyjątkowo fortunnych zdarzeń zostałam właścicielką pewnej uroczej panienki – Tibi (Elite Incatation Tamaam). Ponieważ mała błyskawicznie się u nas zadomowiła i nie było na co dłużej czekać – zaczęło się szkolenie springer spaniela…

Zdawałam sobie sprawę, że szkolenie malucha rasy zaliczanej do grupy psów myśliwskich może być wyzwaniem. Aportery, płochacze i psy dowodne są czworonogami, które powinny współpracować z  myśliwym – przewodnikiem, a jednocześnie nie brak im charakteru i tzw. szeroko pojętej „inwencji własnej”.

Pomna wszelkich rad i wskazówek o szkoleniu spaniela – płochacza, postanowiłam moją pracę z Tibi zacząć od zbudowania naszej więzi i wprowadzenia określonych rytuałów (zgodnie z przysłowiem „czego Jaś się nie nauczy…”).
Pierwszym poważnym wyzwaniem było „nakręcenie” malucha na jedzenie – z czworonogiem  dla którego smakołyki nie są spełnieniem marzeń (proszę mi wierzyć, że takie psy istnieją, ba, tworzą nawet dość liczną grupę) ciężko się pracuje.
Tibi część posiłków otrzymywała z ręki podczas naszych sesji szkoleniowych – dzięki temu nauczyła się, że to właśnie pani jest źródłem wszelkiego dobra i zawsze warto jej słuchać (zamierzam nieustannie utwierdzać ją w tym przekonaniu ;)).

Nasze pierwsze sesje treningowe były krótkie, lecz liczne i zmusiły mnie do szybszych reakcji (przyzwyczajona do pracy z goldenem po wydaniu komendy „siad” w normalnym tempie wyciągałam smakołyk z saszetki – w przypadku springera okazało się, że muszę zdecydowanie przyspieszyć tempo wydawania nagród, bo skoro pies nie dostał smakołyka przez 3 sekundy, to może musi już wstać? albo się położyć? Inwencja twórcza nie zna granic!).

Ponieważ okazało się że ogólna charakterystyka rasy nie kłamie i springer spaniele należą do psów z wysokim poziomem inteligencji, Tibi szybko uczy się wszystkiego, dosłownie WSZYSTKIEGO. Błyskawicznie kojarzy nie tylko komendy, ale również te czynności o których wolałabym, żeby nigdy nie pamiętała (np. wyrywanie trawy z korzeniami). Żeby ułatwić naszą wspólną egzystencję (i ocalić ognisko domowe przed zagładą) wprowadziłam system komunikatów: dobrze/ źle. Inteligencja springera i tym razem mnie nie zawiodła – Tibi szybko pojęła, że warto powtarzać tylko czynności nagradzane (np. wspólną zabawą), a zaniechać tych, których wykonanie spotyka się z brakiem entuzjazmu ze strony właścicieli.

Oprócz szkoleń w domu, Tibi brała też udział w zajęciach grupowych. Jako niekwestionowana gwiazda psiego przedszkola potrafiła błyskawicznie skupić się na wykonywaniu ćwiczeń i nie zwracała uwagi na resztę psiego towarzystwa (wiem z własnego doświadczenia, że goldeny mają z tym pewien problem…). Trzymiesięczna Tibi reagowała na swoje imię i potrafiła na komendę: siadać, warować, podawać łapę oraz wskakiwać na podwyższenie.

Opanowała również polecenia „zostań”, „do mnie”, „na miejsce” oraz „noga” (ponieważ psie sztuczki wzbudzają niemały entuzjazm wśród postronnych obserwatorów, nieustannie pracujemy nad poszerzeniem naszego repertuaru :))

Udało mi się również wyjechać z Tibi na dwudniowe szkolenie organizowane na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Mała udowodniła, że młody springer spaniel nie tylko umie się odnaleźć w towarzystwie kilkunastu psów, ale również może z sukcesem wziąć udział w zawodach rally, węchotropach i warsztatach z zakresu ogólnego posłuszeństwa.

Mam ogromną nadzieję, że to dopiero początek naszej wspólnej wielkiej przygody…!